To właśnie bardzo często mężczyźni kupują tabletkę "po".
To właśnie bardzo często mężczyźni kupują tabletkę "po". Paweł Małecki / Agencja Gazeta

Ministerstwo Zdrowia uparło się i koniecznie chce by tabletka "po" była dostępna tylko na receptę. Ma to niby uchronić nastolatki przed zbyt częstym przyjmowaniem antykoncepcji awaryjnej. Okazuje się jednak, że to mężczyźni, a nie nastolatki są ogromną grupą kupujących tabletkę „po”. Tak naprawdę farmaceuta nie jest w stanie na 100 procent dowiedzieć się, kto przyjmie ten lek.

REKLAMA
Według badań Millward Brown z listopada 2016 roku, do których dotarł "Newsweek", odsetek kupujących tabletkę w grupie wiekowej 15-49 lat jest w Polsce jednym z najniższych w Europie i wynosi 2,9 proc. Największą grupą kupujących są osoby w wieku 25-30 lat (45 proc.). Co ciekawe wśród klientów jest niemal równie dużo mężczyzn (44 proc.), co kobiet (51 proc.). 
Facet na cenzurowanym
Zgodnie z obowiązującym jeszcze cały czas prawem, mężczyzna tak samo jak kobieta ma prawo, kupić tabletkę „po” w aptece. Legitymowanie go nie ma zupełnie sensu, bo wiadomo, że lek nie jest dla niego. Z drugiej strony nikt nie ma prawa odmówić wydania takiego leku, tym bardziej, że jest on sprzedawany bez recepty. Dodatkowo w końcu za ewentualne "poczęcie" odpowiedzialny jest tak samo mężczyzna jak i kobieta, a niestety mężczyźni często muszą się o tabletkę "po" wykłócać w aptekach.
Taka sytuacja przydarzyła się naszemu czytelnikowi - Andrzejowi, który próbował kupić tabletkę „po” w jednej z warszawskich aptek.
Andrzej

Osiedlowa apteka, chyba jakaś sieciówka, czynna 24 godziny. Rano przed wyjazdem do pracy poszedłem po tabletkę "po". Parę miesięcy wcześniej też tutaj kupowałem, wtedy nie było problemu, ale spokojnie, nie jestem z tych, którzy kupują je jak "cukierki". Jako że było wcześnie rano, pani obsługiwała mnie przez okienko w drzwiach. A więc stoję, ja zmarznięty przed apteką, pani w środku. Pochylam się do tego okienka, bo jest niewiele wyżej niż mój pępek. I mówię, czego potrzebuję - tabletki "po" ellaOne.

– Nie – słyszę od farmaceutki.
– Słucham? – dopytuję.
– Nie sprzedam panu takiej tabletki. Jest pan mężczyzną, a ja mogę sprzedać je tylko kobietom, które przyjdą osobiście – kontynuuje.
– Pani tak poważnie? – pytam jeszcze rozbawiony, choć za mną powoli zaczyna ustawiać się kolejka.
– Tak. Skąd mam wiedzieć, czy nie da jej pan jakiejś nastolatce. Niedawno przyjechał do nas ojciec z policją, bo jego 14-letnia córka wzięła tabletkę i skończyła w szpitalu – argumentuje moja rozmówczyni.
Podobna wymiana zdań, jak relacjonuje nam Andrzej, ciągnęła się jeszcze kilkadziesiąt sekund.
– Na moje stwierdzenie, że jakiś czas temu kupowałem tu tabletkę, aptekarka stwierdziła, że to niemożliwe. Po kilku minutach rozmowy zaproponowany przez moją rozmówczynię kompromis wyglądał tak – przyjdę z partnerką i pokażę, że ma 18 lat. Ja schylony do okienka, za mną ludzie, którzy wszystko słyszą. Wtedy nie wytrzymałem. Poprosiłem, by Pani była poważna i stanowczo poprosiłem o tabletkę, przekonując, że znam swoje prawa i przepisy w tej kwestii.
Finał tej historii:
– A obiecuje Pan, że osoba, która weźmie tabletkę jest dorosła? – usłyszał pytanie Andrzej.
– Tak, obiecuję, słowo honoru  – tabletka kupiona. Za słowo honoru i 130 złotych.
Pewności nie ma
Takich sytuacji jest pewnie więcej. Obawy farmaceutów nie są wyssane z palca, bo rzeczywiście skąd mogą wiedzieć dla kogo mężczyzna kupuje wspomnianą tabletkę. Jednak równie dobrze przy okienku mogłaby stanąć kobieta pełnoletnia, która kupiłaby ją dla nastolatki, więc tak naprawdę farmaceuta nigdy nie będzie pewien, kto zażyje wydany przez niego lek.
No i dla większości ten argument mógłby być tym koronnym za tym, żeby jednak tabletka "po" była na receptę. Tyle że to nie rozwiązuje żadnego problemu.
Po pierwsze, każda zdrowa kobieta może pójść do ginekologa i poprosić o przepisanie takiego leku a następnie odstąpić go komuś zupełnie innemu. Tu sytuacja wygląda inaczej niż np. z lekiem kardiologicznym, gdzie pacjent przychodzący do lekarza musi być chory na jakąś konkretną chorobę, żeby dostać dany lek nasercowy.
Kobieta, która przyjdzie do ginekologa po receptę na antykoncepcję awaryjną nie jest w stanie udowodnić, że jest jej potrzebna, a lekarz nie jest w stanie stwierdzić, czy potrzeba zażycia tej pigułki rzeczywiście istnieje.
Z drugiej strony, czy ktoś sprawdza dla kogo kupowany jest odpowiednik viagry, który jest dostępny w aptekach bez recepty? To też jest lek, który raczej nie powinien być przyjmowany przez wszystkich. Również może mieć dość poważne skutki uboczne. Jakoś nie słyszałam, żeby farmaceuci mieli problem z wydawaniem go np. kobietom.
Czy tu chodzi o zdrowie?
Trzeba też pamiętać, że kiedyś pigułki "po" były już na receptę. Prawda jest taka, że sprzyjało to tak naprawdę lepszym zarobkom gabinetów ginekologicznych, bo szybka wizyta była możliwa prywatnie. Co do wskazań i przeciwwskazań – najczęściej nikt nie badał kobiety proszącej o taką receptę, wypisywał, kasował pieniądze za wizytę i po sprawie.
Wprowadzenie wymogu recepty przy zakupie pigułki "po" ma niewielki sens, chyba że chodzi o zwiększenie przychodów prywatnej służby zdrowia. I tak, nie musi jej przyjąć ta osoba, na którą została wypisana recepta. Za nastolatkę do ginekologa może przyjść jej starsza koleżanka… albo matka. Dla młodej dziewczyny, często kwestią nie do przeskoczenia, jest cena tej antykoncepcji awaryjnej. Po wprowadzeniu recept, niektórych kobiet dorosłych nie będzie stać na wizytę u ginekologa i jednocześnie wykupienie tego leku.

Napisz do autora: [email protected]