
Wiem, co czujesz. Wszystko się jakoś ułoży. Walcz, nie poddawaj się! Trzy zdania, które w zasadzie niewiele znaczą. Ot frazeologiczne wypełniacze, po które sięgamy, kiedy brakuje rozsądnych słów pocieszenia. W setkach błahych, codziennych kontekstów bywają nieszkodliwe. Sprawa wygląda zupełnie inaczej, kiedy naprzeciwko siedzi mama, siostra czy koleżanka chora na raka, a my wiemy, że nawet w procencie nie zdajemy sobie sprawy, przez co przechodzi; że wiedzę na temat dalszego biegu wypadków posiada, w najlepszym razie, bliżej nieokreślona “opatrzność”; że zagrzewanie do walki brzmi w tym kontekście co najmniej okrutnie. A jednak tak mówimy.
Wielokrotnie zdarza się, że ludzie dostają taką informację od 30 osób, ale nic nie potrafią z nią zrobić – w efekcie zostają sami. Bądźmy więc konkretni, naciskajmy nieco na chorych pytaniami: “W czym ci pomóc? Kiedy? Jak?”. Powiedzenie raz: “Jakby co, to jestem”, może nie wystarczyć.
Proszę mi wierzyć, że z moich obserwacji wynika, że ogromna ilość ludzi, pod wpływem choroby, zmienia swoje życie i widzi w nim dużo więcej sensu, niż kiedy nie chorowali. Kiedy przeżyje się coś, co nam zagraża, zaczyna się postrzegać życie zupełnie innymi kategoriami.
Mamy bardzo małą wiedzę na temat człowieka. Szkolimy się w wielu różnych obszarach, ale nie wiemy na przykład, co to jest emocja, higiena psychiczna, co znaczą słowa itd. Gdybyśmy się tego uczyli, byłoby nam łatwiej. Nie mamy jednak świadomości, że sposób myślenia to nasz wybór.
Bo mamy pewne nawyki. Jeśli ktoś sto razy pomyślał, że rak to jest śmierć, to trudno mu się przestawić. Trudniej. Jest to jednak możliwe. Trzeba chcieć.
Artykuł powstał w ramach kampanii "Dla niej. Możemy więcej".