
Choroba Cushinga zmieniała 24-letnią szczupłą, ładną dziewczynę, w załamaną młodą kobietę walczącą z otyłością, opuchlizną twarzy, trądzikiem na całym ciele i nadmiernym owłosieniem. Ta rzadka i dramatyczna choroba dotyka aż cztery razy częściej właśnie młode kobiety, a niewielu lekarzy potrafi ją zdiagnozować. Jest na nią skuteczny lek, ale Polska - w przeciwieństwie do większości krajów europejskich - go nie refunduje. Lekarze apelują, chorzy czekają, a minister zdrowia milczy.
Początek dramatu
– Zawsze byłam drobna i nie miałam problemów z nadwagą. Nic nie zmieniłam w swojej diecie, a nagle zaczęłam tyć. Jadłam coraz mniej, a i tak przybierałam na wadze – wspomina dziś 29-letnia Ewelina w rozmowie z naTemat. W ciągu czterech lat przytyła w sumie 30 kg.
Zespół Cushinga wiąże się z podwyższonym poziomem kortyzolu (hyperkortyzolemia), czyli tzw. hormonu stresu, który wytwarzają nadnercza. Chorobę u 60-70 proc. pacjentów wywołuje guz przysadki mózgowej wydzielający w nadmiarze hormon ACTH, który pobudza organizm do produkcji nadmiernych ilości kortyzolu.
– W porównaniu do innych chorób takich jak nadciśnienie, cukrzyca czy choroba guzkowa tarczycy, jest to choroba relatywnie rzadko występująca. To sprawia, że lekarze pierwszego kontaktu nie spotykają się z nią zbyt często, zaledwie raz lub dwa w całym swoim zawodowym życiu, a zatem trudno jest im uchwycić i połączyć wszystkie pozornie niezwiązane ze sobą objawy prezentowane przez chorego, a tym samym skierować diagnostykę na właściwe tory – wyjaśnia prof. dr hab. med. Marek Ruchała, kierownik Katedry i Kliniki Endokrynologii, Przemiany Materii i Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu i wiceprezes Polskiego Towarzystwa Endokrynologicznego.
W obrazie klinicznym choroby często występuje nadciśnienie, cukrzyca i zaburzenia gospodarki lipidowej, tym samym pacjent nierzadko w pierwszej kolejności trafia do kardiologa. U kobiet mogą dominować nieprawidłowe owłosienie, zaburzenia miesiączkowania i niepłodność, zatem często w pierwszej kolejności leczone są one ginekologicznie. Zmiana sylwetki i problemy skórne przypisywane są przez pacjentów otyłości i naturalnemu procesowi starzenia. Wreszcie hiperkortyzolemia może wiązać się z objawami depresyjnymi, więc pacjenci nierzadko poszukują pomocy w poradni zdrowia psychicznego.
Tak duże zmiany w wyglądzie sprawiają, że pacjenci narażeni są nie tylko na brak samoakceptacji, ale i niesprawiedliwe oceny otoczenia. Nie tylko lekarze sugerowali, że stan i wygląd Eweliny jest wynikiem niewłaściwego trybu życia i jej zaniedbań. Również część rodziny - mimo postawionej diagnozy - uznała, że młoda kobieta je po prostu za dużo i przestała o siebie dbać. Przykrych komentarzy Ewelina doświadczała i doświadcza nadal także od przypadkowych ludzi.
Kobieta trafiła do szpitala po raz pierwszy w 2011 roku. Usunięto jej wtedy guza przysadki. – Po operacji przez chwilę czułam się nieco lepiej. Odzyskałam siły i mniej puchłam – opowiada Ewelina. To trwało jednak bardzo krótko. Objawy znów powróciły. Po roku zoperowano ją drugi raz – kolejny guz. Między operacjami Ewelina dostawała leki, żeby obniżyć poziom kortyzolu. Po drugiej operacji i chwilowej uldze, objawy niestety znów się nasiliły. Rezonans wykazał guzki rozsiane po całej przysadce. Czeka ją kolejna operacja – usunięcie nadnercza. Prawdopodobnie na tej operacji nie zakończy się jej leczenie chirurgiczne.
Operacja jest podstawowym leczeniem u większości pacjentów z gruczolakiem przysadki. W niektórych przypadkach potrzebna jest też radioterapia. – Niestety nie u wszystkich pacjentów metody te okazują się skuteczne i nie gwarantują pełnego wyleczenia. Problemem jest to, że zwykle gruczolak nie przekracza wielkości 5 mm, z czego wynikają trudności w jego precyzyjnej lokalizacji i w radykalnym usunięciu – przyznaje prof. Marek Ruchała.
Ze względu na procentowo niewielką zachorowalność na chorobę Cushinga, schorzenie to uznawane jest za chorobę rzadką. W związku z tym leki stosowane w terapii są tzw. lekami sierocymi, czyli przydatnymi niewielkiej liczbie chorych. To automatycznie przekłada się na wysokie ceny leków, których pacjenci nie są w stanie samodzielnie sfinansować. Niektóre terapie kosztują rocznie nawet 3 mln zł. Niestety, mimo że Signifor to lek często ratujący życie i posiada pozytywne rekomendacje ekspertów, nie jest refundowany w Polsce.
Ważna jest stała edukacja lekarzy i pogłębianie świadomości pacjentów, co może przyczynić się do wcześniejszego wykrywania choroby a zatem skuteczniejszego jej leczenia. Dysponujemy wysoko wyspecjalizowanymi ośrodkami neurochirurgicznymi, w których pacjenci mogą być operowani. Mamy nadzieję, że wprowadzenie szerszego dostępu do nowych leków jeszcze bardziej poprawi skuteczność terapii a zarazem rokowanie pacjentów z zespołem Cushinga.
Profesor wspólnie z Polskim Towarzystwem Endokrynologicznym zwrócił się do Ministerstwa Zdrowia na piśmie wnioskując o refundację leku w wybranych przypadkach pacjentów z zespołem Cushinga. Niestety nadal czeka na odpowiedź.
Ewelina nie traci nadziei, że leczenie w końcu przyniesie skutek. Ma nadzieję, że lek będzie refundowany, bo ma dla kogo walczyć. – Najbliższa rodzina bardzo mnie wspiera. Czasem mam wrażenie, że radzę sobie lepiej od nich. W chorobie człowiek ma czasem dodatkowe siły psychiczne. Synek jest dla mnie największą motywacją. Sama nie miałabym chyba takiej siły. Ma już 7 lat, ale nadal potrzebuj silnej mamy – podkreśla mocnym głosem.

