Zawiozła koleżankę do szpitala na onkologię. "Przeżyłyśmy totalne zaskoczenie"
Danka przywiozła koleżankę, chorą na nowotwór i mieszkająca poza Warszawą, do szpitala w stolicy. Była sobota, tego dnia miała być przyjęta na oddział onkologii Kliniki w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym WUM przy ul. Banacha. Droga upłynęła im w średnim nastroju.
Izba przyjęć i rejestracja szpitala – miłe zaskoczenie
– Koleżanka była pełna obaw, nie tylko o zdrowie, ale i o atmosferę, jaką zastanie w szpitalu. Onkologia nie nastraja optymistyczne. W takich miejscach chorym łatwo stracić nadzieję, a dotychczasowe doświadczenia mojej koleżanki, które ma z kilku szpitali, tylko pogłębiały jej obawy – wspomina Danka.
Mówi, że takiego przyjęcia, jak w szpitalu na Banacha, jej koleżanka jeszcze w życiu nie miała. – Serdeczne przywitanie. Zainteresowanie pacjentką i troska, ale taka nienachalna, z wyczuciem, empatią – to wszystko na tyle, na ile to możliwe, zmniejszyło lęk i obawy mojej koleżanki, których miała mnóstwo – opowiada Danka.
Była sobota. Podjechały pod szpital, zostawiły samochód na parkingu i stawiły się w recepcji szpitala 10 minut przez godz. 13, na którą było wyznaczone przyjęcie na oddział.
Spodziewały się kolejek do rejestracji i ciemnego korytarza wypełnionego tłumem pacjentów, z których niektórzy nie mają gdzie usiąść, bo krzeseł brakuje i muszą stać, albo spacerować razem ze stojakiem z kroplówkami, do których są podłączeni.
Tym bardziej że okazało się, że jest jakaś awaria i tego dnia izba przyjęć planowych i SOR działały wspólnie.
– Oczywiście natknęłyśmy się od razu na nowoprzybyłą pacjentkę, która zaczęła pomstować, że wszystko będzie trwało do nocy. Okazało się jednak, że jej czarna przepowiednia się nie spełniła i mimo wszystko jakoś sprawnie poszło i w godzinę moja koleżanka trafiła na oddział – opowiada Danka.
– Przeżyłyśmy szok. Pozytywny. Pierwsze wrażenie – wystrój Kliniki Onkologii. Wnętrza wyglądały, jakby były świeżo po remoncie. Zamiast szaroburych ścian albo pamiętających czasy PRL-u zielone lamperie, była zieleń, ale roślin – wspomina Danka.
Potem było jeszcze lepiej. Supermiłe zaskoczenie jej koleżanka – pacjentka przeżyła za sprawą osób pracujących w szpitalu – począwszy od tych na recepcji, po tych z oddziału onkologii.
– Dokumenty do wypełnienia już czekały. Pani w rejestracji była sympatyczna i cierpliwa. A gdy moja koleżanka podeszła do okienka z niekompletnie wypełnionymi formularzami, nie została odesłana do stolika w korytarzu, tylko pani pomogła jej z kwestionariuszem. Nikt z pacjentów też się nie irytował, że ktoś spowalnia kolejkę. Tym bardziej że wyjątkowo długa nie była. Najwyraźniej brak nerwówki i przyjazny klimat stworzony przez pracowników udzielał się wszystkim.
Oddział szpitala niczym oranżeria, a nie onkologia
Potem Danka odprowadziła koleżankę na oddział. Towarzyszyła im osoba, która koordynowała opiekę medyczną nad tą pacjentką. Na oddziale, choć wczoraj był ostatni dzień lutego i do wiosny daleko, powitało je jasne światło, jasne ściany, fototapety z bujną zielenią.
– Miałam wrażenie, że trafiłyśmy raczej do oranżerii niż do szpitala – opowiada Danka. – I jakby jeszcze było mało, za chwilę zobaczyłyśmy pianino, a na ścianie wiszące regały z książkami i elektryczny kominek – dodaje. Oczywiście nie były już fototapetą, a znajdowały się w realu na oddziale. Nad pianinem wisiała kartka z napisem: "Osoby posiadające umiejętność gry na pianinie zachęcamy na gry na instrumencie :)".
Panie pielęgniarki i inni medycy – pełni empatii
Na oddziale nową pacjentką od razu zaopiekowały się dwie uśmiechnięte panie pielęgniarki. Zaprowadziły do sali, w której miała spędzić najbliższe dni.
– To nie było coś w stylu – ktoś prowadzi pacjentkę do sali, rzuca krótkie: "tu jest pani łóżko", odwraca się na pięcie i wychodzi. Pani pielęgniarka zachowywała się serdecznie i oprowadzała nas po oddziale, informowała, gdzie jest dyżurka, łazienki.
– Koleżance, która miała dużo obaw nie tylko o zdrowie, ale i o pobyt w klinice, od razu poprawił się humor – wspomina Danka.
A gdy obie podziękowały jednej z pielęgniarek, druga słysząc to, powiedziała o swojej koleżance: "Ona ma takie serce do chorych!". Ale okazało się, że podobnie było też z innymi medykami, których spotkały tego dnia w szpitalu.
– Jedna z osób zaprowadziła nas też do lodówki – otworzyła drzwiczki i pokazała zawartość, m.in. jogurty, buraczki, i inne zdrowe przekąski i zachęciła koleżankę do częstowania się w trakcie kolejnych dni pobytu, gdyby była głodna między posiłkami – opowiada.
Okazało się też, że na pacjentkę na onkologii czekał tego dnia jeszcze obiad. – Tego, że na kogoś, kto przyjeżdża do szpitala w sobotę po południu będzie czekał ciepły posiłek, naprawdę się nie spodziewałyśmy – dodaje Danka.
– Mało tego! Pani zapytała także mnie, czy nie jestem głodna. A jak odpowiedziałam, że dziękuję, i że jadłam przed wyjazdem, zapytała, skąd przyjechałyśmy do Warszawy. I zaproponowała mi kawę przed powrotną podróżą! – mówi Danka.
Psychoonkolodzy i dietetycy wesprą pacjentów w szpitalu
Zadzwoniliśmy do rzeczniczki prasowej Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przy ul. Banacha 1A – pani Barbary Mietkowskiej. Powiedziała, że cały zespół Kliniki Onkologii UCK WUM wraz z jego szefem – profesorem Rafałem Stecem, właśnie taki jest – empatyczny. Wszyscy zachowują się tak wobec pacjentów, jak sami chcieliby być traktowani, gdyby ktoś z nich musiał mierzyć się z diagnozą choroby nowotworowej.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że wkrótce do zespołu dołączą onkodietetycy i onkopsycholodzy, więc pacjenci będą jeszcze bardziej wszechstronnie zaopiekowani – choć słowo "holistyczny" jest już nieco przereklamowane i nadużywane, to w tym przypadku pasuje idealnie.
Jakie są wasze doświadczenia z pobytów w szpitalach? Piszcie do redakcji o dobrych i złych. Wygrane listy opublikujemy: agnieszka.sztyler-turovsky@natemat.pl