
Zapamiętałem tatę z dzieciństwa, jak przez mgłę. Właściwie to jedna scena wryła mi się w pamięć: ojciec siedzi przy stole i samotnie popija wino. A potem wstaje i idzie przez pokój, ale już odurzony, potyka się o mnie i wywraca. Dopiero po latach połączyłem kropki. Jestem DDA – mówi Marcin w rozmowie z naTemat.pl. Dziś sam jest ojcem, nie pije, a rodzina ograniczyła z nim kontakt.
– Uratowało mnie chyba to, że niemal całe dzieciństwo i młodość, byłem z dala od ojca. Przez rozwód rodziców. Zapamiętałem tatę z dzieciństwa, jak przez mgłę. Właściwie to jedna scena wryła mi się w pamięć: ojciec siedzi przy stole i samotnie popija wino. A potem wstaje i idzie przez pokój, ale już odurzony, potyka się o mnie i wywraca. Dopiero po latach połączyłem kropki, gdy dowiedziałem się, że u schyłku życia chorował na marskość wątroby. Dotarło do mnie, że to choroba alkoholików – mówi Marcin (imię zmienione – red.), który odezwał się do redakcji naTemat.pl po tekście "Dwie zdrapeczki do trumny", gdy rozpoznał w nim znajomego – Daniela Tumanowicza, opiekuna seniorów, który wypowiadał się na temat uzależnień osób starszych.
– Ja jestem DDA, czyli dorosłym dzieckiem alkoholika, ale po "jasnej strony mocy", bo niepijącym. Jakimś cudem udało mi się przerwać rodzinną tradycję – opowiada Marcin w rozmowie z naTemat.pl.
– Ja się uchroniłem, ale może to głównie zasługa mojej matki, że chroniła mnie przed ojcem pijakiem, nawet po ich rozwodzie. Ktoś może powiedzieć, że to błąd, bo nie miałem regularnych kontaktów z ojcem. Tak, może przez to, że nie miałem męskich wzrorców, rozpadło się moje małżeństwo? Ale jeśli chodzi o picie, to wygrałem i poczułem, że chcę opowiedzieć, że można. I że co roku w święta myślę ze złością, że w tylu domach w Polsce na stołach będzie alkohol – mówi Marcin.
Alkoholik, pijak – te określenia mnie nie raziły
– Alkohol był i jest obecny w mojej rodzinie. A szczególnie w święta. Wódka i karp w Wigilię, wódka i jajka w Wielkanoc – wylicza Marcin. – Nie zdawałem sobie z tego sprawy, jak bardzo nierozłączne to zestawy. I długo też z tego, że jest w tym też coś złego, obciachowego. I smutnego. Ten smutek uderzył we mnie dopiero po latach. Jako dziecko, widziałem świętaa na wesoło, bo zawsze dużo śmiechu i żadnej przemocy, czyli inaczej, niż w wielu domach z problemem alkoholowym – mówi Marcin. – Może dlatego, że w mojej rodzinie zawsze pili inteligenci. A tak się składa, że byli to sami mężczyźni – dodaje.
– Tak właśnie żyli mężczyźni z poprzednich pokoleń. Nasi przodkowie i ci, których dorosłość, wiek średni i senioralny przypadły na lata 60. czy 70. Nie było wtedy powszechnej świadomości, że alkohol aż tak rujnuje zdrowie. Podobnie było przecież z papierosami – w oparach nie tylko alkoholu, ale i dymu, w wielu inteligenckich i nie tylko, domach, toczyły się dyskusje do świtu – mówi Grzegorz Opielak, psychiatra.
Marcin podkreśla słowo "inteligenci", bo dziś, po latach, ma poczucie, że przez to bagatelizował problem. O wujkach nie myślał "alkoholik", choć mówi, że przecież to słowo jest dziś niepoprane politycznie, choć i tak bardziej niż "pijak", które w jego rodzinie chodziło, ale też w niefrasobliwym kontekście.
– Wtedy mnie takie słowa nie raziły. Ot, jakiś pijak leży pod płotem, bo przesadził i nie doniósł do domu wypłaty. Albo za ostro zabalował z kolegami, gdy jednemu z nich urodziło się dziecko. A osoba uzależniona od alkoholu, która nie była "pijakiem", kojarzyła mu się właśnie z inteligentami i artystami. Modne wówczas kino moralnego niepokoju rozniecało "ból duszy" i kojarzyło się właśnie z inteligencją, a nie "z leżącymi w rowie/na ławce/na trawniku pijakami", dziś bardziej pogardliwie zwanymi "menelami" – wspomina Marcin.
Dodaje, że mężczyźni w jego rodzinie: "pili inteligentnie, jak to inteligenci, a inteligentnie oznaczało, że w sposób niejawny, chyłkiem". – Jako dorosły już facet, zacząłem uczestniczyć w świątecznej, rodzinnej farsie bez sprzeciwu. Uświęconą tradycją było picie. Nie znałem innej rzeczywistości – opowiada Marcin.
Jego ojciec już dawno pożegnał się z tym światem, a rodzinną tradycję najbardziej kultywował brat taty. – Starszy już wówczas pan, pilnował, by przy świątecznych okazjach alkohol wjeżdżał na stół – wspomina Marcin.
Do dziś zapamiętał z tego czasu scenę, wbiła mu się w głowę tak, jak tamta z ojcem, który przy nim upadł. – To upiorny pomysł, rodem z jakiejś farsy, by do picia włączać młodsze pokolenie, w dodatku do picia na wyścigi. Być może choć już dorośli, ale młodsi ode mnie, nie pamiętali tego, co ja z dzieciństwa – picia za czasów komuny i to naprawdę wydawało im się niewinne i zabawne. Albo robili dobrą minę do złej gry. Na hasło: "Wojtek (imię się zmieniało), telefon!", jakie wykrzykiwał wujek – brat mojego ojca, zjawiał się młody członek rodziny, wywołany do tablicy, by posłusznie wypić setkę czystej wódki, ku aplauzie rodzinnej widowni. A za pół godziny ten sam człowiek znów był przywoływany – starzy mieli ubaw obserwując, jak zmienia się po kolejnym "telefonie" – wspomina Marcin.
Promocja goni promocję, także alkoholu
– Dopiero, gdy zostałem ojcem, zacząłem analizować swoje dzieciństwo, bardzo krytycznie, bo zastanawiałem się, jakie ja zafunduję synowi. I wtedy zrobiłem się, jak uważa część mojej rodziny, przeczulony – mówi Marcin.
Z synem zaczął rozmawiać o alkoholu, gdy ten miał zaledwie pięć lat. – Dziś ma 9 i już świetnie wie, co to są używki. Zna alkoholowe historie rodzinne i wie, na co umarł mój tato, a jego dziadek, którego przez alkohol nie zdążył poznać – opowiada Marcin. – Uczę syna, jakie są pierwsze symptomy uzależnienia i jak rozpoznać uzależnionego. Powiedziałem mu, kto w naszej rodzinie pije, za co rodzina się na mnie obraziła – opowiada Marcin.
I tak, jak co roku, ma podobne przedświąteczne refleksje: – Ludziom puszczą hamulce. W wielu domach w Polsce, podobnie, jak w mojej rodzinie, w ruch pójdą butelki i odkorkowywane kolejne flaszki. Rodziny pójdą na całość i ruszy wyścig, kto zabawi się lepiej, mocniej. A ze zdwojoną siłą ruszy sprzedaż alkoholu w osiedlowych Żabkach, gdy inne sklepy i restauracje, choć na chwilę, dla przyzwoitości, będą zamknięte.
I dodaje: – A radni, nie tylko we Wrocławiu, gdzie mieszkam, zacierają ręce przed Sylwestrem, widząc prognozy wpływów z podatku akcyzowego – mówił mi o tym Daniel Tumanowicz, kolega, który był świadkiem takiego liczenia na sesji Wydziału Zdrowia we Wrocławiu w zeszłym roku.
– Chodząc po mieście zbieram puste małpki i wyrzucam do kubła, czasami mam wrażenie, że chyba jako jedyny, bo ludzie mijają walające się butelki. Może ten widok tak nie kole ich w oczy, jak mnie, bo to ja mam traumę, że jestem DDA – mówi Marcin. Dodaje, że nie tylko traumę, ale niemal obsesję: – Widzę to, jak sieci hipermarketów, takich jak Biedronka, promują alkohol oferując trzy butelki za cenę dwóch. Promocja goni promocję. A ja chodzę i je liczę. W zeszłym roku, gdy naliczyłem az 100 w ciągu jednego dnia, przestałem. Mam 187 cm wzrostu, ale kartki kuszące promocjami wiszą niżej – akurat na wysokości oczu małolatów – takich, jak mój syn – opowiada.
Życzenia "Wesołych świąt!" mnie nie cieszą
Marcin zrezygnował w ogóle z picia alkoholu, dla syna – żeby być wzorem, a nie tylko robić mu pogadanki. W jego ślady poszła kuzynka. – Niedawno o tym rozmawialiśmy. Powiedziała, że dziś już jest łatwiej, bo sporo osób decyduje się na abstynencję, ale przypomniała mi, że na początku, jak zrezygnowaliśmy z alkoholu, to gdy któreś z nas było w towarzystwie, zawsze padały te same pytania: "masz problem z alkoholem/masz wszywkę/bierzesz leki?". Odpowiedż, że nic z wymienionych rzeczy, spotykała się z niedowierzaniem i współczuciem – mówi Marcin. Cieszy się, tak, jak i kuzynka, że z roku na rok coraz więcej znajomych ogranicza alkohol, albo z niego rezygnuje.
– Robią to też celebryci. A przecież parę lat temu chętnie fotografowali się z aperolem na wakacjach i w kawiarnianych ogródkach. Zmiana trendu jest widoczna w mediach społecznościowych. Posty i rolki zachęcają do abstynencji, a w sklepach więcej jest "substytutów" alkoholu, choć do "zerówek" wielu terapeutów jest krytycznie nastawionych. Nie wiem, co o tym myśleć. Może jako etap przejściowy są ok, jeśli ktoś nie potrafi rzucić alkoholu raz, a dobrze? – zastanawia się Marcin.
W tym roku Boże Narodzenie spędzi sam, bo jego syn będzie u mamy. – Żartuję, że w mojej rodzinie święta odwołano. Tak naprawdę, odwołano je dla mnie kilka lat temu. Po tym, jak byłem już po rozwodzie i przyprowadziłem syna na Wigilię. Zwróciłem uwagę na to, że zabawa w wódczany telefon to żałosny zwyczaj. I przestali mnie zapraszać. Kuzynkę jeszcze tak, może dlatego, że nie ma dzieci i choć nie pije, nie była tak bezceremonialna, jak ja, w wypowiadaniu krytycznych uwagach pod adresem alkotradycji w rodzinie – mówi Marcin.
– Nie piję z wyboru, choć nie mam problemu z alkoholem, ale zastanawiam się, w ilu rodzinach są osoby w trakcie odwyku, na którymi rodzina nie ma litości i nie jest w stanie zrezygnować z wódki na stole. I czy powinni odwiedzić rodziców czy dziadków, ryzykując, że w święta nie "popłyną"? – mówi Marcin.
– To zależy od tego, w którym miejscu leczenia ktoś się znajduje, bo jeśli na początku, to nie powinien iść w miejsca, w których się pije. Nawet za cenę niespotkania się w święta z rodziną i samotnego spędzenia Wigilii. Osoby, które mają za sobą długi okres trzeźwości, zwykle nie mają już pokus, by przerwać abstynencję. A jeśli ktoś nie jest pewny, czy uda mu się ją zachować, lepiej, by nie kusił losu – mówi psychiatra Grzegorz Opielak.
Od rozwodu Marcin nie lubi świąt. Lubi za to czytać na portalach, albo słuchać podcastów o tym, jak kto radzi sobie z tym czasem. – Wiele osób ucieka od świąt – w góry, nad morze albo za granicę. A niektórzy spędzają je w domach, ale niekoniecznie z rodziną. Wokół mnie coraz więcej znajomych nie będzie obchodzić świąt, mówią, że już w nie nie wierzą. A w każdym razie w ich magię – mówi Marcin. – Słyszałem, jak Czesław Mozil mówił, że podróżuje po Polsce, występuje z lokalnymi chórami i orkiestrami dziecięcymi. I że od ponad 25 lat w jego rodzinie ludzie nie dają sobie prezentów, bo to generuje niepotrzebny stres. A choinkę wprawdzie kupi, ale wybierze "najbrzydszą", której nikt inny nie zechciał.
Marcin zastanawia się, ilu jest takich rodziców, jak on, po rozwodach, którzy nie spędzą Wigilii z dziećmi. – Zrobiło mi się przykro, gdy ktoś z trójki klasowej napisał na grupie rodziców na WhatsAppie: "Wesołych świąt!". Mam bardzo bliską relację z synem i chciabym z nim być w taki dzień, więc te życzenia mnie nie cieszą. Uznałem, że dziś chyba juz nie wypada takich pisać, bo różnie ludziom się układa i nie dla każdego święta są wesołe. Sam chyba wyłączę w Wigilię wszystkie komunikatory, by kolejne życzenia i zdjęcia rodzin na tle choinki, nie potęgowały mojego smutku – mówi.
A dr hab. n. med. Grzegorz Opielak, psychiatra, patrzy na historię Marcina, bardziej optymistycznie: – Osoby, które są DDA, często w dorosłym życiu też piją. Popadają w nałóg, kontynuują rodzinną "tradycję", nawet jeśli od dziecka zarzekali się, że będą trzymać się z daleka od alkoholu. A nawet jeśli udaje im się uniknąć uzależnienia, to często popadają w inne problemy, np. wchodzą w toksyczne związki i mają bardzo trudne relacje ze swoimi dziećmi. Dlatego to, jak potoczyło się życie Marcina, choć w jego opowieści dużo jest rozczarowania, tak naprawdę jest budujące i daje nadzieję, że można przerwać rodzinny skrypt i uchronić kolejne pokolenie – tak, jak Marcin chroni swojego syna.
Zobacz także
