
Jej ojciec pracował w budownictwie, w PRL-u. Podpisanie kontraktu, a było ich wiele, nie mogło obyć się bez wódki. – Tak przywykłam, że nie zorientowałam się, że cała rodzina mojego narzeczonego jest uzależniona. Dopiero pierwszy wspólny Sylwester mnie, nomen omen, otrzeźwił – opowiada Joanna w rozmowie z naTemat.pl.
Kto pamięta czasy dżinsów z Pewexu i resoraków, pamięta też alkohol na kartki. I to, że bez wódki niewiele dało się załatwić. Nie mogło jej więc zabraknąć w szanującym się polskim domu. Podobnie jak chleba i soli – tym zestawem witano specjalnych gości – np. państwa młodych albo ważne delegacje.
– W moim domu wódka była właśnie jak chleb i sól. Ojciec z dumą otwierał barek, a w bagażniku samochodu woził skrzynkę z wódką. Pracował w budownictwie, bez wódki żaden kontrakt nie mógł zostać podpisany. Pamiętam, jak miał w firmie kontrolę i urzędnik rzucił: "Słaby z pana kierownik budowy". Ojciec się spiął, już miał się tłumaczyć, ale tamten dodał ze śmiechem: "Bo nigdzie wódki nie widać!". Tato zrozumiał aluzję i odtąd pamiętał właśnie o tej skrzynce w bagażniku. I miał powiedzonko: "beton sam się nie zwiąże, trzeba go podlać" – opowiada Joanna w rozmowie z naTemat.pl.
Imprezy w domu rodziców były udane. Gości, jedzenia i alkoholu nie brakowało
– Moja mama też piła, ale tylko w większym towarzystwie, jak zdarzyła się impreza z jakiejś okazji, a okazje w PRL-u zdarzały się często. Imieniny, chrzciny, no i te kolejne kontrakty budowlane, bo za Gierka budownictwo ruszyło, nie wiedzieliśmy tylko, że na kredyt. Mama, tak jak tato, piła, jak to się wtedy mówiło – "z klasą". Rodzice mieli zasadę: nigdy nie piją tylko we dwoje i nigdy żadne z nich nie napiło się samo, "samotnie piją tylko alkoholicy". Pamiętam, jak rodzice mówili z oburzeniem, że sąsiad i sąsiadka siadając do kolacji, na stole stawiają wódkę. Uznawali ich za alkoholików – wspomina Joanna.
Rodzice mieli duży dom i zawsze był pełen gości. Mama Joanny świetnie gotowała, tato świetnie zarabiał, nie tylko na jedzenie, ale i na towary "spod lady" i te z Pewexu. Mówił, że przyjęcia, jakie robi jego żona, to "obiady czwartkowe u króla Stasia".
– Tylko nikt ze znajomych rodziców nie rozmawiał o sztuce, literaturze i nauce. Najwyżej o polityce, jeśli już miałabym zaliczyć tę tematykę do kategorii rozmów intelektualnych – śmieje się Joanna. Wspomina, że rzeczywiście stół niemal uginał się od sałatek, wędlin, faszerowanych jajek, perfekcyjnie przyrządzonych flaków i ciast.
Goście do rodziców przychodzili w piątek i często wychodzili dopiero w niedzielę. Joannie – jedynaczce, nawet się to podobało, bo goście zawsze przyprowadzali dzieci, więc miała się z kim bawić. Nim się obejrzała, skończyła podstawówkę, liceum, zdała maturę. I dostała się na stomatologię. Z domu rodzinnego przeprowadziła się do akademika.
Na studiach imprezy w akademiku zastąpiły te, które znała z domu
– Picie w akademiku było studencką codziennością, więc imprezy, które oglądałam, u moich rodziców, zamieniłam na imprezy, w których sama uczestniczyłam – z rówieśnikami. Wiedziałam, że bez wódki bawić się nie da, a picia jej z colą nie uważałam za kulinarną wpadkę – wspomina.
Na trzecim roku studiów, na jednej z imprez, poznała brata kolegi z roku – Łukasza (imię zmienione-red.), maturzystę. – Wydawało mi się wtedy, że cztery lata różnicy to przepaść – ja poważna studentka, on – licealista – wspomina Joanna.
Łukasz nie odpuszczał. Był bardzo namolny i bardzo w jej typie, więc w końcu się zgodziła, by został jej chłopakiem. Przed wizytą u jej rodziców zapuszczał brodę, aby wyglądać poważniej. Pierwsza wizyta się udała, były kolejne.
– Matka zawsze szykowała te swoje idealne dania, a ojciec zawsze miał przygotowaną wódkę. I imponowało mu, że kandydat na zięcia wypija razem z nim pół litra, a nawet po nim nie widać. "Chłopak ma mocną głowę!" – komplementował mojego chłopaka – wspomina Joanna.
Łukasz miał ojca i wujka adwokata, a chciał zdawać na historię. Joanna i jej tato uznali to za absurdalny pomysł i wybili mu to z głowy. Łukasz zdał na prawo. Jego matka, która pracowała w placówce dyplomatycznej na Zachodzie, też się z tego ucieszyła.
– Tu muszę dodać ważny szczegół: Łukasz mieszkał z rodzicami przez jakiś czas za granicą – ze względu na pracę mamy. Potem ojciec wrócił do Polski, ze względu na kancelarię, a Łukasz z nim, bo tęsknił za kolegami i babcią. I tak żyli na dwa domy. Dlatego mamę poznałam z opóźnieniem – wspomina Joanna.
Za to ojca Łukasza widywała prawie w każdy weekend. To było naturalne – Joanna mieszkała w akademiku, a Łukasz w domu, więc warunki bardziej komfortowe.
– Ojciec mojego chłopaka, z uśmiechem w stylu Michaela Douglasa – "wiem, że robię dobre wrażenie", też oczywiście pił i oczywiście "z klasą", drogie alkohole. Miał jednak zasadę, że z synem wódki nie pije, więc mi i Łukaszowi zawsze proponował szampana, niezależnie od tego, co sam pił. Czasami wpadali do niego kompani od wódki i brydża – kierownik sklepu meblowego i pewien radny – opowiada Joanna. Pamięta, że gdy ojciec Łukasza zostawał sam, to zaczynał opowieści o swojej młodości, a potem przechodził płynnie do narzekania na żonę, że nie chce wrócić do Polski. W niedzielę rano zawsze miał kaca, choć dzielnie udawał, że wszystko jest w porządku.
Pod koniec studiów Joanna miała już dość tych rzewnych opowieści i weekendów u ojca Łukasza. Dlatego, gdy jej ojciec zaproponował, że kupi jej kawalerkę, przeszczęśliwa wyprowadziła się z akademika "na swoje". Łukasz miał nadzieję, że wprowadzi się do niej, ale Joanna zwlekała. Mówiła, że za wcześnie, i żeby nie zostawiał ojca samego.
Sylwester nad morzem z rodziną chłopaka. W Nowy Rok weszła zdziwiona
Pewnego dnia Łukasz oznajmił, że do Polski przyjeżdża jego mama. Joanna zaprosiła ją na obiad do swojej kawalerki. Zrobiła spaghetti i sałatkę i czekała podekscytowana. Mama Łukasza wyglądała tak, jak na zdjęciach. – I tak, jak sobie wyobrażałam "panią z ambasady" – dobre buty, elegancka torebka, pierścionek z brylantem i czerwona szminka na ustach – opowiada Joanna.
Ledwo zasiedli do obiadu, mama Łukasza rozejrzała się po pokoju i zatrzymała wzrok na czymś, co w zamyśle projektanta meblościanki miało być barkiem. I zapytała:
– Macie wódkę?
– Zatkało mnie. W barku trzymałam tylko szklanki i salaterki. "Nie mam…, ale możemy pójść kupić" – odpowiedziałam. I poszliśmy z Łukaszem do sklepu. Wróciliśmy z półlitrówką i colą. Matka Łukasza nalała sobie wódkę. I sączyła powoli, "z klasą" – wspomina Joanna. I dodaje, że tak jak ojciec Łukasza, tak i jego mama miała zasadę dotyczącą alkoholu: przed godz. 12 się nie pije.
Mamy Łukasza nie widziała od tamtego czasu, przez prawie rok. Aż do Sylwestra, na którego przyjechała do Polski. – Łukasz zaproponował mi wyjazd z jego rodzicami. Do Sopotu. Wynajęli apartament w Grand Hotelu, z widokiem na Bałtyk. Na imprezę sylwestrową przyjechała ciocia Łukasza – siostra jego taty. I to ona zaproponowała, żeby z hotelu przenieść się do domku przyjaciół na Helu, bo robią grill na plaży i będzie lepsza zabawa niż to sztywniactwo w hotelu. I żeby wrócić do Sopotu, do hotelu, w Nowy Rok. I tak zrobili. Joanna po pierwszej w nocy poszła spać.
– Chyba mieszanka alkoholu, dużej ilości tlenu i jodu mnie pokonała. A zresztą gospodarze poszli spać tuż po północy, reszta gości z sąsiedztwa też. Zostałam tylko ja, Łukasz, jego rodzice i siostra jego ojca. Sami w domku sąsiadów gospodarzy, którzy wyjechali na Sylwestra za granicę i zostawili im klucze – wspomina Joanna.
W nocy obudził ją hałas. – To był taki łomot, że wstałam i uchyliłam drzwi na korytarz. W ciemności zobaczyłam Łukasza, jak szarpie się z matką – wspomina Joanna.
Przestraszyła się, zamknęła drzwi, położyła do łóżka i nasłuchiwała. Krzyki i hałas trwały jeszcze kilka minut, po czym nagle ucichły. Joanna udawała, że śpi, gdy Łukasz wszedł do pokoju. Ale gdy się położył koło niej, nie wytrzymała i zapytała, co się dzieje.
– Łukasz bez emocji, jakby chodziło o pogodę, relacjonował: "że się pochlali, że się pobili, że matka ma złamane okulary, a ciotka jest prawie goła, i że ojciec wsadził je obie pod prysznic i puścił zimną wodę, i że przed chwilą gdzieś pojechał pijany, zapowiadając, że nocleg woli gdzieś indziej" – wspomina Joanna.
– Próbowałam zrozumieć sens tej opowieści i zapytałam, kto jest winny. A Łukasz na to: "Wódka. Zawsze wódka winna" – opowiada Joanna. Tej nocy Łukaszowi też puściły emocje i wreszcie powiedział Joannie prawdę o swojej rodzinie.
– Że ojciec kradnie mu pieniądze, które matka zostawia mu na życie, dlatego tak często je parówki, bo są tanie. I że ojciec ma niby kancelarię, ale klientów jak na lekarstwo, bo częściej leży tam na kanapie i więcej pije, niż pracuje. I że mama też cały czas pije, tylko rodzina nie wie, bo przecież cały czas jest za granicą. I że rodzice są w nieformalnej separacji, dlatego wrócił sam z ojcem, bez mamy. I że wzystkim to pasuje – zamiast rozwodu, który byłby sensacją towarzyską w palestrze – wspomina Joanna.
Potem na chwilę jeszcze zasnęli. Gdy się obudziła, zobaczyła krajobraz, jak po bitwie: talerze z resztkami jedzenia, lepka podłoga, potłuczone kieliszki. Matka Łukasza siedziała przy stole, popijała rosół instant.
– Zwróciłam uwagę na to, że ma perfekcyjnie umalowane czerwoną szminką usta. Pomyślałam, że ma chyba też taką zasadę, że niezależnie od okoliczności, kobieta nie może pokazać się z nieumalowanymi ustami – opowiada Joanna. – Mama zachowywała się tak, jakby nocne wydarzenia w ogóle jej nie dotyczyły. Za to siostra jej męża, ta ciocia Łukasza, która namówiła wszystkich na przeniesienie się na Sylwestra z Sopotu na Hel, najwyraźniej zgubiła sukienkę w trakcie imprezy, bo siedziała przy stole w samych majtkach, z prześcieradłem owiniętym wokół piersi. I nadal była pijana, bełkotała coś pod nosem, jakby komentowała film. W końcu mama Łukasza dała jej litościwie jakiś T-shirt – wspomina Joanna.
Po południu wrócił ojciec Łukasza. Jakby nigdy nic. Zapytał, czy wracają do Sopotu, bo tu w okolicy nie znajdą żadnej otwartej restauracji, a jego żona "zawsze w Nowy Rok musi zjeść dobry czerwony barszczyk".
– Zachowywał się, jakby nie pamiętał o nocnej awanturze, wrzaskach i rękoczynach. Znów był szarmancki, ujmujący. I gotów przejechać przez pół Helu, by mama Łukasza mogła zjeść barszcz w Sopocie – wspomina Joanna.
Terapeucie powiedziała, że narzeczony miał rodzinę wysokofunkcjonujących alkoholików. Psycholog uśmiechnął się ironicznie
Łukasz nigdy nie zamieszkał w kawalerce Joanny. Po tej sylwestrowej imprezie coraz częściej się kłócili.
– I zaczynało mi przeszkadzać, że zawsze był alkohol, nie tylko u ojca Łukasza, ale po prostu – jako trzeci uczestnik randki. Miałam wrażenie, że Łukasz bardzo lubi, jak jestem lekko wstawiona albo na kacu. Pobolewała mnie głowa, jęczałam, a on wchodził w swoją ulubioną rolę – opiekuna od leczenia kaca i bólu głowy, choć to przecież ja studiowałam na kierunku medycznym. Zawsze mi robił herbatę i pytał, czy chcę "rosół instant albo barszczyk czerwony". Olśniło mnie, że tak jak opiekował się skacowaną matką, tak teraz wchodzi w tę rolę, tylko w stosunku do mnie – wspomina Joanna. W końcu się rozstali. Joanna kilka lat później wyszła za mąż za dawnego kolegę z roku. Straciła kontakt z Łukaszem.
Wiele lat później, już była po rozwodzie, opowiadając terapeucie całe swoje życie, podsumowała też lata z Łukaszem.
– Ze zdziwieniem odkrywcy powiedziałam: "Wie pan, że ja naprawdę nie zauważyłam, że mam do czynienia z całą rodziną wysokofunkcjonujących alkoholików?!" – opowiada Joanna.
Terapeuta lekko się skrzywił, a w każdym razie tak jej się wydawało. Ale ewidentnie to określenie "wysokofunkcjonujący" mu nie podpasowało, bo powiedział, jak zapamiętała Joanna, z ironią w głosie:
"Wie pani, alkoholik to jednak alkoholik i nie bardzo ma sens przypinać mu medal za to, że nie leży zasikany w rowie, ale pracuje w ambasadzie albo że pije w kancelarii wódkę za 80, a nie za 20 zł".
I dodał, już bez ironii, że dla Joanny to były znajome wzorce z dzieciństwa, bo w jej domu też się piło, choć trochę inaczej, "mniej spektakularnie", więc trudno się dziwić, że niczego nie zauważyła.
A Joanna powiedziała terapeucie, że pewnie gdyby jej i Łukasza rodziny zdążyły się poznać, to na pewno alkohol by teściów połączył szybciej niż wnuki. A jedyna różnica byłaby taka, że mama Joanny robiła mężowi żurek na kaca, a ojciec Łukasza szukał żonie czerwonego barszczu.
Prawie 20 lat po rozstaniu Joanna zobaczyła Łukasza na lotnisku w Warszawie. Towarzyszyła mu kobieta, być może żona. I dziecko, około pięcioletnie. Jej chłopak z czasów studiów wyglądał inaczej: przytył, włosy mu pociemniały.
– Miał bardziej wyprostowaną sylwetkę, a na sobie casualową marynarkę z lnu. Chyba chciał naśladować swojego ojca. No i nadal był przystojny – opowiada Joanna.
Zauważyła, że wszedł do strefy wolnocłowej i przyglądał się półkom z alkoholami. Oddaliła się dyskretnie, by Łukasz jej nie zauważył. I dodaje:
– Nie wiem, czy coś kupił, a jeśli tak, to ile. Nie mogłam tego sprawdzić, nawet, jakby mnie kusiło. Na szczęście nie lecieliśmy tym samym samolotem.
Zobacz także
